wtorek, 15 grudnia 2009

W poszukiwaniu straconego falafela.

Dawno, dawno temu, gdy głowa jeszcze pełna szalonych, młodzieńczych pomysłów była, a czas bardziej beztroski. Gdy wieczorne wędrówki ulicami Wrocławia były naszą codziennością, a Szewską ulicę rozjaśniał  jeszcze bar z arabskim jedzeniem... poznałam Falafela. Mały, niepozorny, ukryty gdzieś pomiędzy Panem Pomidorem i Panią Pitą. (a może ta Pani Pita to też Pan?) W każdym razie. Falafel. Zaczarował wtedy moje podniebienie. I został w pamięci. Nie napiszę, że na zawsze, bo przez chwilę gdzieś w tej pamięci się zagubił. Jakiś czas temu jednak powrócił i nie chciał już więcej się gubić.
I tak... rozpoczęły się moje poszukiwania  i próby odtworzenia smaku Falafela.
[Przy tej okazji poznałam też Panią Cieciorkę i bardzo z tej znajomości się cieszę.]



Wypróbowałam już kilka przepisów. Nie różnią się bardzo, ale jednak. Ten wydaje mi się być najbliższy temu, co zostało w mojej pamięci. Przepis pochodzi z książki "The Foods of Israel Today" Joan Nathan. Wychodzi około 20 kuleczek.


FALAFEL

Potrzebujemy:
1 szklanka ciecierzycy
1/2 dużej cebuli, posiekanej
2 łyżki drobno posiekanej pietruszki
2 łyżki drobno posiekanej kolendry (zastąpiłam suszoną)
1/2-1 łyżeczka ostrej papryki
4 ząbki czosnku
1 łyżeczka kuminu
1 łyżeczka proszku do pieczenia
4-6 łyżki mąki

Sojowy lub olej roślinny do smażenia

Działamy:
Ciecierzycę moczymy przez noc - umieszczamy ją w misce i zalewamy odpowiednią ilością wody - co najmniej 5 cm powyżej. Następnego dnia odsączamy i umieszczamy w blenderze / robocie kuchennym. Dodajemy cebulę, pietruszkę, kolendrę, sól, ostrą paprykę, czosnek i kumin. Wszystko mocno rozdrabniamy (ale nie za mocno - nie chcemy uzyskać puree!). Dodajemy proszek do pieczenia i 4 łyżki mąki. Mieszamy. [W razie potrzeby dodajemy kolejną łyżkę mąki - z ciasta powinniśmy bez problemu formować kulki i nie powinno się ono przy tym kleić do rąk.] Naszą mieszankę przykrywamy folią i wkładamy do lodówki.

Po kilku godzinach (u mnie około 4 godzin) formujemy z ciasta kulki wielkości orzecha włoskiego (można też użyć oczywiście profesjonalnego Falafel Scoop, jeśli ktoś takowy przyrząd przypadkowo posiada). Rozgrzewamy olej (dużo oleju) i smażymy pierwszego próbnego falafela. Jeśli się rozpada, to dodajemy mąki. Jeśli nie, to zabieramy się do smażenia pozostałych. Powinny nabrać brązowego koloru. Odsączamy z tłuszczu na ręczniku papierowym.
Podajemy z chlebkiem pita, pomidorami, cebulą, papryką zieloną i pastą tahina.
W Egipcie ciecierzycę zastępuje się bobem i nie dodaje się kolendry.
Moje falafele nie nabrały odpowiedniego nasycenia brązu, ale było to działanie z premedytacją :)
Prawdziwie zbrązowione falafele można znaleźć u Zawsze Polki.
Smacznego!!




Brak komentarzy: