Nie marnotrawić, nie wyrzucać.
Babcia nauczyła mnie też całować chleb, gdy upadnie.
Co prawda, gdy byłam jeszcze mała, to nie byłam taka mądra.
Gdy byłam mała, to jak większość dzieci - byłam niejadkiem.
Oddawałam kanapki w szkole, jeśli tylko znalazłam chętnych.
Jeśli chętnych nie było, to wracając do domu wrzucałam kanapki do stawu sąsiada.
A jeśli sąsiad akurat patrzył, to chowałam kanapki po szafkach i szufladach.
Tak, był ze mną mały problem.
A w sumie nawet nie wiem, czemu ja się tak bałam wrócić do domu z tymi kanapkami...?
Teraz jestem już mądrzejsza i staram się niczego w swojej kuchni nie marnować.
Takie ziemniaki na przykład... dobrym sposobem na wykorzystanie resztek purée są placuszki z łososia.
Przepis pochodzi z książki "Nigella gryzie", z rozdziału na poprawę nastroju.*
Placuszki z łososia
Potrzebujemy:
350 g zimnego purée ziemniaczanego
420 łososia z puszki w sosie własnym (lub tuńczyka, też z puszki)
15 g rozpuszczonego masła (o ile puree było bez masła)
duża szczypta pieprzu cayenne
otarta skórka z połowy cytryny
sól i pieprz
jajko
na panierkę - ja użyłam zwykłej bułki tartej i jajka,
Nigella poleca panierkę z macy :
2 jajka + pokruszona maca (np. rozdrobniona w blenderze),
50 g masła
2 łyżki oleju roślinnego
Działamy:
W dużej misce mieszamy wszystkie składniki na placuszki Po dokładnym wymieszaniu formujemy z masy placki, moje z pewnością nie były wielkości pięści (co radzi Pani N.), mniejsze były. Wkładamy je do lodówki na około godzinę, by utrwalić ich kształt.
Po wyjęciu z lodówki obtaczamy placuszki w jajku i bułce tartej / macy, dociskając je i obsypując, tak by panierka pokryła całą ich powierzchnię. Rozgrzewamy masło i olej na patelni, a gdy już będą bardzo gorące, smażymy placuszki do ich zarumienienia.
Najlepiej smakują podane z ketchupem. Smacznego!
Po wyjęciu z lodówki obtaczamy placuszki w jajku i bułce tartej / macy, dociskając je i obsypując, tak by panierka pokryła całą ich powierzchnię. Rozgrzewamy masło i olej na patelni, a gdy już będą bardzo gorące, smażymy placuszki do ich zarumienienia.
Najlepiej smakują podane z ketchupem. Smacznego!
[Z podanych składników uzyskujemy około 8 placków o średnicy 7 cm.]
*na poprawę nastroju, na kichający nos, na kapu-kap za oknem...
I jeszcze raz dziękuję M. za Nigellę :)
6 komentarzy:
A :) dziękuję bardzo... Tak, w końcu zielono, w końcu nie czuję się gorsza i coraz więcej rzeczy z własnym blogiem umiem zrobić.
Marnowanie. Kurcze w zasadzie to ja nie lubię marnować niczego i to często koczy się tzw. chomikowaniem. Niestety oszczędność w moim wydaniu nie zawsze wychodzi na dobre.
Lubię takie kombinowane placuszki :)
Mnie wychowano w duchu tych samych zasad i ja mam we krwi nie marnowanie i gospodarność, mogę za to Babci podziękować. Nawet zresztą nie musiałaby nic mówić, sama jest świetnym tego przykładem.
Twoja Babcia na pewno też była/ jest cudowna i mądra, skoro uczyła Cię by całować chleb gdy upadł:)
Baardzo lubię takie kotleciki, robiłam nawet podobne.
Pozdrawiam ciepło:)
Tak właściwie, to trochę szkoda, że owo "niejadztwo" przechodzi. ;)
Co do tych wszelakich zasad - też w ich duchu mnie wychowano, ale nie zawsze udaje mi się je spełniać. Ale staram się.
Kotleciki muszą być pyszne!
Bardzo fajna propozycja. Takie kotleciki to prosta i szybka opcja na obiad. Pycha :)
Mnie tez wychowywano wg tych zasad. Do dzis caluje chleb, kiedy upadnie, nigdy go tez nie wyrzucam (ew. odkladam do specjalnego tekturowego pudelka zanosze pobliskim kozom do zjedzenia). Pamietam, jak moja babcia zawsze robila znak krzyza na chlebie zanim go pokroila na kromki. Albo jak zegnalismy sie zawsze po jedzeniu dziekujac za to, co wlasnie jedlismy.... Niektorzy czlonkowie mojej rodziny robia to do dzis dnia.
Ja nie przypominam sobie, zebym miala takie "przezycia" z kanapkami :) A placuszki bardzo mi sie podobaja. Przy okazji wyprobuje przepis :))
Weroniko, fakt, ze zbyt dużą chęcią do chomikowania też nie jest dobrze.
Patrycjo, Babcia już niestety tylko w moich wspomnieniach... ale była cudowna... ciepła bardzo :)
Zaytoon - oj szkoda, szkoda, że przechodzi. Z coraz większym strachem na wagę ostatnio wchodzę ;)
Kasiu - dziękuję :)
Maju - znak krzyża też zdarzało nam się dawno temu robić na chlebie...
a co do przygód z kanapkami - to dobrze, że ich nie miałaś :) pewnie byłaś grzeczniejszą dziewczynką niż ja :)
Prześlij komentarz