piątek, 8 kwietnia 2011

O żurawinie i minionych dniach słów kilka.

Ostatnie dni to krótka podróż do naszych zachodnich sąsiadów na targi, po których jako wielki laik chodziłam i podziwiałam. Przy tej okazji nie mogłam sobie odmówić przywiezienie garści czosnku niedźwiedziego, o którym pewnie wkrótce napiszę więcej. Ostatnie dni przyniosły też długo oczekiwane zmiany, którym mam nadzieję, że podołam. I to też czas spędzany z naszym nowym domownikiem, o którym już wiecie, a który w końcu doczekał się imienia - Pruma. Pruma okazała się niezwykle rozbrykanym kociakiem, z olbrzymimi pokładami energii, a słodka jest tylko wtedy, kiedy śpi. Poza tym - to mały diabełek :) W związku z powyższym i z jeszcze z kilku innych powodów - w mojej kuchni ostatnio jest czas tylko na szybkie i proste dania, a w kategorii słodkości królują muffinki. I o nich dziś mowa będzie.



Muffinki - gdybym miała dokonać wyboru tych naj, naj ze wszystkich przeze mnie upieczonych - szybko wertuję strony w mojej pamięci - i pierwsze do głowy przychodzą mi te z jabłkami, które dawno, dawno temu pojawiły się tu na blogu, gdzieś na samym jego początku. Do tej pory są moim numerem jeden. Wilgotne, owocowe, nie za słodkie, aromatyczne, pachnące końcem lata, ale też środkiem zimy. 
Te dzisiejsze też przywołują skojarzenia z zimą - a to przez żurawinę, która w środku muffinek się kryje. 
Żurawina, zwłaszcza ta suszona, to taki nasz domowy zimowy przysmak, dodatek do herbaty czy też przegryzane przy okazji domowego wieczornego kina. Żurawina należy do czołówki roślin o właściwościach prozdrowotnych. Regularne picie soku żurawinowego pozwala zapobiegać powstawaniu kamieni nerkowych, również zmniejsza ryzyko miażdżycy i chorób układu krążenia. Żurawina ma także działanie antybakteryjne i pomaga w walce z infekcjami dróg moczowych. Jeden ze związków obecnych w żurawinie odkaża gardło oraz jamę ustną i przeciwdziała zagnieżdżaniu się bakterii w nabłonku jamy ustnej.*



Muffinki z żurawin - 12 sztuk
[przepis pochodzi ze strony Dorotki]

Potrzebujemy:
2 szklanki mąki 
2/3 szklanki cukru 
1 łyżeczka proszku do pieczenia 
1 łyżeczka sody oczyszczonej 
szczypta soli 
1 szklanka świeżej, mrożonej lub suszonej żurawiny 
3/4 szklanki maślanki 
1/3 szklanki mleka 
60 g roztopionego masła 
1 duże jajko 
1 łyżka wody z kwiatów pomarańczy
1 łyżeczka przyprawy korzennej


W jednej miseczce mieszamy ze sobą składniki sypkie, a w drugiej mokre. Następnie mieszamy za sobą zawartość obu naczyń - nie za długo, tak by ciasto pozostało grudkowate, a nie wymieszane na gładką masę. Nakładamy do foremek wyłożonych papilotkami bądź wysmarowanych masłem i wysypanych bułką tartą - masy nakładamy do 3/4 wysokości foremek. Pieczemy około 25 minut w temperaturze 190ºC. Studzimy. Smacznego!




* Powyższe informacje pochodzą ze strony polki.pl oraz ze strony pyszneizdrowe.pl.

Pruma ma właśnie czas brykania - przed momentem wdrapała się na moje plecy i przez ramię zagląda na monitor. Tak więc na koniec - jedno z jej ostatnich zdjęć :) Miłego weekendu życzę!





wtorek, 22 marca 2011

Zimy żegnanie, wiosny szukanie.

Ostatni zimowy weekend wypełniły spotkania - z przyjaciółmi, z kalamburami, z winem Aronica*, z rodziną, z Wałbrzychem... Było ciepło i radośnie. Atmosferę podgrzał również mój piekarnik - w którym działo się wyjątkowo dużo - bo najpierw wyciągnęłam z niego ciasto bananowe, a potem sernikobrownie z wiśniami. Następnie wyszły z niego dania bardziej wytrawne - pieczone pierogi z fetą i ziemniaczkami, mini calzone, bułeczki zapiekane z pieczarkami, tarty dwie - jedna ze szpinakiem, druga z pieczarkami... w garnku gotowała się zupa ziemniaczano-cebulowa, a w lodówce przegryzała sałatka brokułowa. Pierwsze duże rodzinne spotkanie w naszym malutkim mieszkaniu mamy za sobą. I mimo małego opóźnienia - bo calzone sklejaliśmy jeszcze przy tych najbardziej punktualnych gościach - wieczór możemy uznać za udany. Nawet nasza kotka okazała się być bardzo towarzyska i lubiąca ludzi - wtulała się w każde kolana, które chciały ją przyjąć.

Na koniec weekendu wybraliśmy się na poszukiwanie wiosny w okolicach Zamku Książ  - udało się wypatrzyć krokusów kilka i stokrotek całą łączkę. I nie można zapomnieć o przebiśniegu! jeden co prawda, ale zawsze! Pierwszy dzień wiosny - przyniósł same dobre wieści :) i bardzo chciałabym, żeby tak przez całą wiosnę już było. Bardzo pozytywnie!




Co prawda czasu na leniwe śniadanie w miniony weekend nie było, ale może Wam się uda znaleźć czas na takowe? Dziś moje wspomnienie z dzieciństwa - bułeczki z pastą serowo-jajeczną i twarożkiem. Pasta pojawiała się regularnie w przedszkolu, na śniadanie, na cienko pokrojonych kromkach chleba, z obowiązkowym kubkiem ciepłego mleka. Twarożek natomiast to jedna z tych niewielu rzeczy, które mój tato robi w kuchni. I przyznać trzeba, że zawsze wychodzi mu pyszny. Tak jak i placki ziemniaczane, które są jego domeną. Bułeczki do dzisiejszego śniadania są wg przepisu Liski. Zrobione bez dodatków, delikatne, puszyste i smakujące zarówno na słodko, jak i na słono. Długo zachowują świeżość.





Pszenno-orkiszowe bułki
9 bardzo dużych lub 12-14 małych

Potrzebujemy:

250 g mąki orkiszowej, użyłam typ 1850
250 g mąki pszennej, użyłam typ 750
300 ml wody
1 łyżka miękkiego masła
20 g świeżych drożdży (lub łyżeczka suszonych)
1 łyżka miodu
1 łyżeczka soli

do posmarowania: 1 jajko rozbełtane z 1 łyżeczką śmietany, mleka lub wody
do posypania: sezam, pestki słonecznika i dyni, płatki soli, kminek, itp

Działamy:

Drożdże zasypujemy łyżeczką cukru. Wlewamy 3 łyżki letniej wody i odstawiamy na 10 minut, by drożdże "ruszyły". Następnie dodajemy pozostałe składniki i zagniatamy gładkie ciasto. Ciasto przekładamy do miski delikatnie posmarowanej olejem roślinnym, przykrywamy folią i odstawiamy w ciepłe miejsce na 1,5 godziny.
Z wyrośniętego ciasta formujemy 14 małych bułeczek lub 9 dużych bułek. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy na 30-40 minut, by wyrosły. Każdą z nich smarujemy jajkiem i posypujemy dodatkami.

Piekarnik nagrzewamy do 200 st C.

Pieczemy bułki 12-15 minut (większe pieką się dłużej, małym może to zająć 10-12 minut).
Smacznego!



Pasta serowo-jajeczna 

jajka
ser żółty
majonez
jogurt
ketchupu
sól
pieprz

Jajka gotujemy na twardo, studzimy i obieramy. Jajka i ser żółty ścieramy na tarce na dużych oczkach. Dodajemy majonez zmieszany z jogurtem naturalnym. Doprawiamy solą i pieprzem. Smacznego!



Twarożek

150g twarogu
3-4 łyżki jogurtu greckiego / śmietany
mała cebulka
2-3 łyżki posiekanego szczypiorku 
rzodkiewka
świeżo mielony czarny pieprz
sól morska

Twaróg rozgniatamy widelcem. Cebulkę i rzodkiewkę drobno kroimy. Dodajemy szczypiorek, cebulkę i rzodkiewkę do sera białego, dodajemy jogurt bądź śmietankę i mieszamy. Doprawiamy solą i pieprzem do smaku. Smacznego!




* wino Aronica - polskie wino, które mnie swoim smakiem zachwyciło i mogę je szczerze i Wam polecić. Ekologiczne, certyfikowane wino z aronii, które ma dobry wpływ na nasze serce :) Polecam!

czwartek, 17 marca 2011

Rok temu. Od wczoraj. I chleb najprostszy.

Rok temu, dzięki wsparciu wielu z Was, udało mi się zaskoczyć mojego Mężczyznę i wręczyć mu z okazji urodzin ponad sto kartek z różnych stron Polski, a nawet z różnych stron świata. Kartki były od naszych rodzin i przyjaciół, od osób z blogowego świata, od ludzi znanych i cenionych przez nas i od osób, wybranych losowo przy pomocy społecznościowych portali, które zgodziły się wysłać kartki z miejsc lubianych przez Andrzeja. Nadawcę jednej z pocztówek, wysłanej z wyspy Antigua, położonej na Morzu Karaibskim, do tej pory nie udało nam się zidentyfikować.
Dla mnie ta pocztówkowa akcja - oprócz chęci sprawienia Andrzejowi niespodzianki - była ważna również dlatego, że pokazaliście, że świat jest pełen dobrych ludzi, gotowych pomóc w wywołaniu uśmiechu. Tak po prostu. Za każdym razem kiedy ze skrzynki wyciągałam kolejną kartkę - moje serducho wypełniała ogromna radość. I chciałabym Wam wszystkim raz jeszcze bardzo podziękować! Jesteście niesamowici! Dziękuję!



Ten tydzień ma jakieś szalone tempo i dzieje się dużo. Od wczoraj zresztą dzieje się w naszym mieszkaniu jeszcze więcej, bo mamy nową współlokatorkę. Jest rozbrykana i pełna energii - czego efekty w postaci rozbitej doniczki z ukochaną bazylią podziwiać mogłam dziś rano. Lubi się też na szczęście przytulać i od czasu do czasu zdarza jej się zasnąć. Tak choćby jak w tej chwili - bo przed momentem skakała mi po klawiaturze i skutecznie uniemożliwiała pisanie. Oto i ona:


Jest prezentem dla Andrzeja od jego siostry. Nasza mała kotka imienia jeszcze nie posiada, ale intensywnie nad nim myślimy. Może jakieś pomysły nam podsuniecie?

Na koniec chciałabym Wam zaproponować chlebek - ulubiony Andrzeja, o którego upieczenie wręcz mnie prosi od czasu do czasu - zapewniając, że kupi mi wszystko, czego tylko do jego pieczenia potrzebuję. Na szczęście dużo nie trzeba - woda, mąka pszenna, zakwas, trochę soli i łyżka golden syrup. To chleb jeden z najprostszych - ale wyjątkowo smaczny, z chrupiącą skórką. Ja jako wielbicielka żytnich - zawsze będę je stawiać na pierwszym miejscu, ale ten - też ma swoje miejsce w chlebowej czołówce.


Chleb najprostszy
[przepis pochodzi z ksiazki Dana Leparda "The Handmade Loaf", a znalazłam go u Tatter]

Potrzebujemy:

200g białego zakwasu pszennego (dokarmionego 10-12 godzin wcześniej)
325g zimnej wody
500g białej pszennej mąki chlebowej
1 1/2 łyżeczki soli
1 łyżka golden syrup

Działamy:
Zakwas mieszamy z wodą i golden syrup. Dodajemy mąkę i sól i wszystko dobrze łączymy.  Wyrabiamy gładkie ciasto – za pomocą miksera lub korzystając z metody Bertineta.
Zostawiamy  je do wyrośnięcia na 2 godziny, składając ciasto w tym czasie raz, po 1 godzinie.
Z gotowego ciasta formujemy kulę, wkładamy do okrągłego koszyka  złączeniami do góry i pozwalamy chlebowi dobrze wyrosnąć (3-4 godziny) w temperaturze ok. 20C. Ja czasem piekę go w foremce, więc do foremki posmarowanej olejem i obsypanej otrębami wkładam chleb – złączeniem w dół.
Piekarnik nagrzewamy do 250⁰C
Bochenek nacinamy i zsuwany z łopaty na kamień, zmniejszając temperaturę pieca do 230⁰C . Pieczemy z parą przez około  50 minut.  Upieczony chleb – popukany od spodu – powinien wydać głuchy odgłos. Studzimy na kratce. Zachowuje świeżość nawet przez 3-4 dni.
Smacznego!

I  jeszcze chciałbym przeprosić, że ostatnio tak rzadko się u Was odzywam - bo zaglądam, tylko czasu na zostawienie po sobie śladu już mi czasem brakuje. Postaram się jednak wkrótce poprawić i nadrobić wszystkie zaległości :)

wtorek, 8 marca 2011

Wszystkiego :) plus naleśniki na poważnie.

Kochane dziewczyny, kobiety, babeczki :)
życzę Wam, aby ten dzień był dla Was szczególnie miły, uśmiechnięty, radosny i obfitujący w miłe niespodzianki. I żeby każda z Was znalazła dziś chwilę, żeby zrobić coś tylko dla siebie. Długi spacer w parku wypełnionym już prawie wiosennym słońcem, długa kąpiel w wannie z lampką wina i świeczkami, romantyczna kolacja bądź babski wypad do kina. O czym tylko marzycie - niech Wam się dziś spełni. I nie tylko dziś! Niech się spełnia każdego dnia :)


Oprócz Dnia Kobiet - mamy dziś również ostatni dzień karnawału. Śledzika zapewne jeść dziś nie będę, choć ochotę na niego mam [może to będzie ta przyjemność tylko dla mnie?]. Przyjdzie mi coś  innego wyczarować, a prawdziwe czary to dziś być mogą, bo w lodówce - jakieś prześwity zawitały...

Natomiast w Wielkiej Brytanii dziś obchodzony jest Shrove Tuesday czy też Pancake Day, czyli po prostu dzień naleśnika - który jest odpowiednikiem naszego Tłustego Czwartku. I z tej okazji, choć trochę przypadkowo, bo naleśniki owe były u mnie wczoraj, zapraszam i ja na naleśnikowe danie. 


Jeśli naleśniki mają być na słodko - to lubię kiedy są cieniutkie i delikatne. Trzymam się w takich sytuacjach zazwyczaj jednego przepisu, bo próba ze śmietaną zamiast mleka - nie wypadła dobrze. Ostatnio lubię dodawać do ciasta na naleśniki łyżeczkę wody z kwiatów pomarańczy, która delikatnie podkręca ich smak. W przypadku tych wytrawnych - czy też jak zdarza mi się o nich myśleć - naleśniki na poważnie - zdarza mi się smażyć naleśniki na piwie - które w poniższym przepisie sprawdzają się rewelacyjnie. Dziś jednak zaproponuję Wam naleśniki z dodatkiem... 


Zapiekane naleśniki curry z pieczarkami.
(na około 14 sztuk)

Na naleśniki potrzebujemy:

225 g mąki 
3 jajka 
300 ml mleka 
60 ml wody 
1/2 łyżeczki oleju 
szczypta soli 
szczypta curry
szczypta suszonej pietruszki
szczypta pieprzu

olej do smażenia (na patelni teflonowej można smażyć bez tłuszczu)

Wszystkie składniki dokładnie mieszamy lub miksujemy. Odstawiamy ciasto na jakieś 30 minut. Patelnię dobrze rozgrzewamy i lekko naoliwiamy. Smażymy cienkie naleśniki - na patelnię wylewać około 3/4 chochelki ciasta. Smażymy z obu stron do momentu, aż uzyskamy złocisty kolor.


Farsz pieczarkowy:
około 70 dag pieczarek
około 30 dag cebuli
około 20 dag żółtego sera
sól
pieprz 
masło

Cebulę drobno kroimy. Pieczarki kroimy w plasterki. Na patelni rozpuszczamy masło, wrzucamy najpierw cebulkę i chwilę podsmażamy. Następnie dorzucamy pieczarki, przyprawiamy solą i pieprzem i chwilę dusimy. Kiedy pieczarki odparują - rozkładamy na każdym naleśniku około dwóch łyżek farszu, a na to plasterek sera żółtego. Zawijamy naleśniki w ruloniki bądź koperty. 

Naczynie żaroodporne natłuszczamy i rozkładamy w nim nasze naleśniki. 


Na koniec mieszamy ze sobą:

1 kubek śmietany 12% (180 g)
1/2 szklanki mleka
szczypiorek
sól
pieprz

i po połączeniu - zalewamy nasze naleśniki. Zapiekamy całość przez około 40 minut w temperaturze 180°C.
Smacznego!


czwartek, 3 marca 2011

Czwartkowe szaleństwo. I o tym, jak czasem można na łatwiznę pójść.

Po porannym spacerze z Luną zaglądam do osiedlowego sklepiku - i pierwsze co dostrzegam - to wielkie kartony pełne pączków. Z różą, z malinami, z budyniem, z adwokatem, a te z cynamonem jeszcze nie dojechały - będą później. 
Przy kubku porannej kawy zaglądam na facebookową ścianę ogłoszeń, gdzie kolejne kulinarne [i nie tylko] portale prześcigają się w podawaniu kolejnych na pączki przepisów lub wywieszaniu ankiet typu - kto ile i jakie pączki już dziś zjadł.
W radiu Pan Prowadzący zbiera zgłoszenia od chętnych na pączki. Wystarczy wysłać sms i szczęśliwcy otrzymają całe mnóstwo świeżych pachnących pączków.

Pączkowe szaleństwo w Tłusty Czwartek. 

A ja z karnawałowych słodkości najbardziej lubię jednak oponki. Od dawien dawna  smażone w moim rodzinnym domu. Z przepisu ze starego, przez babcię jeszcze prowadzonego, zeszytu. Z kartkami już  trochę  czasem naruszonymi. Kiedyś się tym przepisem z Wami z pewnością podzielę - nie dziś jednak, bo dziś mam dla Was inną propozycję. 

Coś dla tych, którzy czasu ani ochoty na wielkie domowe smażenie nie mają. I dla wielbicieli muffinek.


Muffinki, które podobno są jak pączki. Podobno - bo mi niewiele w smaku pączki przypominały. Nie zmienia to jednak faktu, że są bardzo dobre, zwłaszcza jeszcze ciepłe, otulone cynamonowym aromatem i wypełnione śliwkowymi powidłami. Takie moje małe zastępstwo na wszystkie inne karnawałowe słodkości. Niestety równie kaloryczne zastępstwo... ale kto by dzisiaj kalorie liczył?

Muffiny jak pączki  - doughnut muffins.
[na podstawie przepisu Doroty

Potrzebujemy:

1 i 3/4 szklanki mąki pszennej
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
1/2 łyżeczki cynamonu
1/3 szklanki oleju
3/4 szklanki cukru
1 jajko
3/4 szklanki mleka
kilka łyżeczek powideł - śliwkowych, malinowych - każde jakie sobie wymarzycie

około 60 g masła, roztopionego
1/3 - 1/2 szklanki drobnego cukru
1 łyżka cynamonu

Działamy:
W jednej misce mieszamy suche składniki - czyli mąkę, proszek, sól, cukier, gałkę muszkatałową i cynamon. W drugim naczyniu łączymy ze sobą składniki mokre, czyli olej, roztrzepane jajko, mleko. Zawartość obu naczyń mieszamy ze sobą - krótko, tylko do połączenia się składników.
Formę do muffinek napełniamy ciastem najpierw do około połowy, kładziemy na środek łyżeczkę powideł i przykrywamy znowu ciastem - mniej więcej do 3/4 wysokości.
Pieczemy w temperaturze 180ºC przez 25 minut, do suchego patyczka. Jeszcze ciepłe wyjmujemy na kratkę. Krótko obtaczamy w roztopionym maśle albo smarujemy muffinki za pomocą pędzla, a potem dokładnie obtaczamy cukrem wymieszanym z cynamonem. Smacznego!

Podane ilości wystarczają na 12 muffinek.


Nie będę więc pytać, ile pączków już dziś zjedliście. Ja zjadłam dwa i więcej nie planuję :)
ale plany, planami... a jak się dzień potoczy... któż to wie :) może okaże się, że już dowieźli do osiedlowego sklepiku pączki cynamonowe i jeszcze się wszystkie po sąsiadach nie rozeszły...

środa, 2 marca 2011

Podróżować to żyć.

Marzy mi się wyprawa w nieznane. W nowe, nieodkryte miejsca. Niedawna wycieczka do Berlina zaostrzyła tylko moją tęsknotę za odkrywaniem kolejnych miejsc. Marzę o powrocie do Wiednia, który miałam okazję poznać jako nastolatka, a który teraz zapewne zupełnie inaczej by mi smakował. Chciałabym poznać na nowo miejsca, kiedyś już odwiedzone. Wrócić do Wenecji, w której ciągle wody przybywa - i zobaczyć ją o innej porze roku niż gorące, upalne lato. Wracam też myślami do małego pokoiku w Szklarskiej Porębie, na strychu pewnego gościnnego domu, którego właściciel słynie z rzeźb z żelaza. Marzę o tych wszystkich nieznanych mi jeszcze miejscach, które czekają na odkrycie. Tak jak czekam na to, co przyniesie zbliżająca się wiosna. Na jej wszystkie zapachy, śpiew ptaków, budzącą się do życia naturę, pączki na drzewach zamieniające się w zielone liście. Czekam na to co przyniesie dziś. Na to co przyniesie jutro. Na nowe. 

"Nie, nie dla wiedzy podróżujemy. Nie po to też podróżujemy, by na chwilę z codziennych trosk się wyrwać i o kłopotach zapomnieć, jako że, zgodnie z innym łacińskim porzekadłem, "czarna troska za jeźdźcem siada". Nie, nie żądza wiedzy nas gna ani ochota ucieczki, ale ciekawość, a ciekawość, jak się zdaje, jest osobnym popędem, do innych niesprowadzalnym. Uczeni mówią nam, że ciekawość, czyli potrzeba bezinteresownego badania otoczenia, przechowuje się u ludzi przez całe życie i że to jest właśnie swoiście ludzka zdolność.
Jesteśmy ciekawi nie dlatego, by nieznajome rzeczy obiecywały nam jakieś zaspokojenia albo czymś groziły, czemu trzeba zapobiec, jesteśmy ciekawi po prostu.”
Leszek Kołakowski — "Mini wykłady o maxi sprawach"




Kiedy jednak chwilowo podróże pozostają w sferze marzeń - wybieram się do kuchni, by tam odkrywać nowe smaki. I czasem są to spotkania niezbyt udane, kiedy świeżo upieczone bułki okazują się być małymi plaskaczami, albo kiedy zamiast pysznego drożdżowego chleba wychodzi z formy jakiś gniotek. Czasem okazuje się, że zapiekany ryż pięknie wyglądający na zdjęciu - wcale w rzeczywistości tak pięknie nie smakuje. Częściej jednak - są to wyprawy bardzo udane. Odkrywające przed nami nowe kulinarne wyspy, pełne smaku, aromatu i które po prostu wywołują uśmiech na twarzy.



Chleb, który widać na zdjęciach to jeden z lepszych chlebów, jakie ostatnio upiekłam. W trakcie przygotowań okazało się, że w słoiku jest już tylko resztka miodu, więc postanowiłam dodać jeszcze melasy. Miałam ochotę też na trochę ziaren, więc dorzuciłam garść słonecznika. Chleb jest lekko słodki, ale doskonale sprawdza się ze słonymi dodatkami. Smakuje naprawdę wyśmienicie.




Chleb orkiszowy z ziarnami słonecznika i melasą.
[na podstawie przepisu Liski, z moimi kilkoma zmianami]

Zaczyn:

50 g zakwasu żytniego
75 g mąki orkiszowej (użyłam mąki typ 700, jasnej)
100 g wody

Mieszamy ze sobą i odstawiamy na 12-24 godzin.

Następnie dodajemy:

275 g wody
1 łyżka miodu
1 łyżka melasy
300 g mąki orkiszowej razowej
200 g mąki pszennej chlebowej jasnej
1 łyżeczka drożdży suszonych instant
1,5 łyżeczki (10 g) soli morskiej
garść ziaren słonecznika

Składniki zaczynu mieszamy ze składnikami na ciasto. Ciasto zagniatałam mikserem, przez około 6-7 minut. Zagniatając ręcznie należy to robić przez około 10-15 minut. Zagniatamy do czasu, aż ciasto będzie gładkie.
Miskę przykrywamy przezroczystą folią i odstawiamy do fermentacji na około 3 godziny - w międzyczasie składamy je dwa razy - po pierwszej i drugiej godzinie.
Keksówkę o długości 25 cm smarujemy olejem i wysypujemy otrębami pszennymi, ale orkiszowe czy żytnie  też się oczywiście doskonale sprawdzą. Przekładamy do formy wyrośnięte ciasto i ponownie przykrywamy folią lub ściereczką.
Odstawiamy do wyrośnięcia na 1-1,5 godziny. Ciasto powinno wypełnić całą formę. U mnie trwało to dłużej - ponieważ forma z chlebem trafiła na noc do lodówki. Rano wyjęłam formę i po około godzinie wsadziłam chleb do piekarnika - rozgrzanego do 230 st C.
Wstawiamy chleb. Po 10 minutach zmniejszamy do 200 st C i dopiekamy kolejne 30 minut.
Po upieczeniu chleb wyjmujemy i przed krojeniem pozwalamy mu ostygnąć.
Smacznego!



piątek, 25 lutego 2011

Słonecznie. Wiśniowo. Piankowo. I znowu czekoladowo.

Czy u Was też za oknem takie piękne słońce?
Na bok schodzi mróz, który szczypie w policzki, nieważne stają się palce, które mimo ciepłych rękawiczek marzną, nieważna ilość warstw ubrań na siebie włożona. Ważne, że świeci słońce i zapowiada ocieplenie. Kalendarz natomiast zapowiada marzec, którego końcówka szykuje wyjątkowo ciekawe spotkanie w wyjątkowo przemiłym towarzystwie.


To za oknem i w kalendarzu - w kuchni mojej natomiast powstało ostatnio ciasto, które zawiera w sobie dwie rzeczy, za którymi nie przepadam. 
Pierwsza to wiśnie, które jak już tu kiedyś wspominałam - przejadły mi się w dzieciństwie. Wystarczyło kilka drzewek, by połowa wakacji spędzana była na wiśni drylowaniu. Nad wielkimi miskami zbierały się te młodsze i starsze kobiety z mojej rodziny i pozbywały się ogonków, listków i pestek. A potem zawartość misek przerabiały na soki, część na dżemy i w słoiczkach zamykały. I to dzieciństwo wiśniami wypełnione sprawiło, że teraz już mniej przychylnie na te owoce i wszelkie z nich przetwory spoglądam. Jednak ostatnio do naszej kuchni trafił słoiczek amarena toschi, którego to zawartość mnie oczarowała. Tak... to są wiśnie, które polubić na nowo mogę...

Drugi składnik owego ciasta to pianki marshmallow - które same w sobie mnie po prostu nie zachwycają. Ze wszystkich znanych mi słodyczy - te są zapewne na samym końcu listy i praktycznie nigdy ich nie kupuję. Zrobiłam jednak wyjątek, kiedy w jednym ze sklepów zobaczyłam białe mini marshmallows i skojarzyłam, że w swojej czekoladowej książce przepis na ciasto z ich dodatkiem się znajduje. I jako dodatek do ciasta - sprawdziły się wyśmienicie.


Czekoladowe ciasto pełne marshmallows.
[na podstawie przepisu z książki "Crazy for chocolates"]

Potrzebujemy:
150 g mąki
30 g kakao
1 łyżeczka sody
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
125 g cukru
60 g cukru brązowego
1 jajko
1 łyżka esencji waniliowej
60 g roztopionego masła
125 ml mleka
125 g mini marshmallows (można użyć takich normalnej wielkości - należy je wtedy na mniejsze kawałki pokroić)
[dodałam do ciasta kilka łyżek wiśni w syropie i łyżkę tegoż to syropu zamiast esencji waniliowej]

100 g czekolady
2 łyżki śmietany kremówki
garść mini marshmallows

Działamy:
Rozgrzewamy piekarnik do 180°C.
Okrągłą formę o średnicy 23 smarujemy masłem, a podstawę wykładamy papierem do pieczenia.

Mieszamy ze sobą mąkę, proszek do pieczenia, sodę i kakao. Dodajemy cukier i robimy dołek, do którego wlewamy rozmieszane jajko, esencę waniliową/syrop z wiśni, masło i mleko. Używając drewnianej łyżki mieszamy wszystko ze sobą - aż uzyskamy gładką masę. Na koniec dodajemy pianki marshmallows.

Masę przekładamy do formy, wygładzamy i równomiernie rozkładamy. W tym miejscu rozrzucam równomiernie wiśni garść. Wkładamy do piekarnika na około 40-45 minut - sprawdzamy, czy ciasto jest upieczone za pomocą patyczka. Po upieczeniu zostawiamy ciasto około 30 minut w formie. Książka sugeruje posypanie cukrem pudrem - ja jednak zrobiłam polewę czekoladową

Polewę czekoladową powstała z roztopionej czekolady z dodatkiem śmietany kremówki i marshmallows. Mieszamy wszystko dopóki czekolada i pianki się nie rozpuszczą. Kiedy uzyskamy jednolitą masę - pokrywamy nią ciasto. Smacznego!



Ciasto bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Jest mięciutkie, wilgotne, lekko ciągnące. Ma w sobie coś z brownie, ale też z dobrego biszkoptu - w każdym razie dzięki zawartości pianek - jest inne niż wszystkie, które do tej pory upiekłam. Polewa - sama w sobie jest pyszna - i z pewnością będę częściej taką właśnie robić. Dodatek wiśni sprawia, że od czasu do czasu natykamy się na owocową niespodziankę. A najlepszą rekomendacją powinnien być fakt, że dawno tak szybko żadne ciasto nie zniknęło z mojej kuchni :)

Na koniec polecam Wam obejrzenie tego filmiku* - może już znacie?
a jeśli nie - dajcie mu się ponieść...



* dziękuję Aga!